Losie! Któryś w życiu nigdy nie dał mi wyboru.
Któryś próbując dodać, zabrałeś mu koloru.
Maska na codzień przywdziana, by skryć me tajemnice.
Zdjęta po zachodzie słońca, by ukazać serca martwicę.
Uczucie, niegdyś palące nadziei płomieniem.
Dziś, zgaszone, krwawych łez strumieniem.
Pozostał ból, szukający ukojenia w objęciach Morfeusza.
Po środku ciemności, jedna, samotna dusza.
Przelotny uśmiech, by uspokoić zmartwione otoczenie.
Za nim pustka, gdzie wszystko traci znaczenie.
Oczy wpatrzone w przestrzeń szukające zrozumienia.
Twarz w kamiennym ujęciu, nie pokazująca cierpienia.
Myśli czarne, by uwolnić swą spaczoną duszę,
Na ziemskim padole przestać cierpieć katusze.
W tym pędzącym świecie, zagubiłem własne jestestwo,
Uratować mnie może tylko Hadesa królestwo.
Reinkarnacja
wtorek, 8 września 2015
niedziela, 26 lipca 2015
Biały kruk
WSTĘP
Wdychając morską bryzę skrzywiłem się z obrzydzeniem. Po raz dziesiąty zastanawiałem się co robię w tym przytułku dla zwierząt, które sami mieszkańcy określają jako Asylion. Deski pod moimi stopami skrzypiały cicho, zakłócając wszechobecną ciszę. Łapczywe cienie rzucały się na moją szatę, starając się stłumić młode płomyki. Gdy otworzyłem lekko już spróchniałe drzwi karczmy, wszystkie płomienie świec zwróciły się w moją stronę.
- Zamknij te drzwi idioto - wysyczał jakiś Reptil.
Żwawym krokiem wszedłem do środka, rozejrzałem się po przyciemnionym pomieszczeniu i wybrałem pusty stolik w kącie. Usadowiłem się twarzą do drzwi i ruchem dłoni poprosiłem kelnerkę, by do mnie przyszła.
- Elficki cydr - rzuciłem - tylko nie z dna, nie lubię jak jest mętny.
Sącząc powoli trunek zobaczyłem wlepione we mnie ciekawskie oczy kruka o kształtach człowieka. Przechylił lekko głowę i nastroszył pióra. Skinąłem do niego głową by ten podszedł.
- Czytałem twój dziennik magu - powiedział na wstępie. - Dużo w nim historii o demonach, lecz ani jednej o mojej rasie, pozwól mi opowiedzieć naszą historię...
BIAŁY KRUK
W komnacie paliła się tylko jedna świeczka, przez otwarte okno nie wpadał ani jeden promyk światła. Zatęchłe powietrze z trudem dostawało się do płuc. Do sali wbiegł Kenku, rzucił się do stóp ukochanej.
- Wytrzymaj moja miła, już prawie koniec.
Położna krzątała się dookoła nie wiedząc co robić. Nigdy wcześniej nie widziała tak tragicznego porodu. Monstrualne dziecko dosłownie rozrywało matkę od środka. Wszędzie było pełno krwi i piór. Wszystko skończyło się po godzinie. Najdłuższej godzinie dla członków upadłego klanu. Dorosły Kenku przykrył swoją zimną żonę prześcieradłem, po czym wziął pisklę na ręce.
- Będziesz nosić imię Khagen, zrodzony przez śmierć.
Khagen dorastał w swoim klanie, od początku widać było, że nie jest taki jak wszyscy. Rozumieli go jedynie jego przyjaciele. Sarabian, wspaniały architekt, potrafiący dorównać w budowie gracji elfom i ogromie krasnoludów. Sosta, urodzona pielęgniarka, zawsze zjawiła się, gdy ktoś potrzebował pomocy. Malalten, dzięki jego umiejętności do pertraktacji klanu wciąż żyły w pokoju. I ostatnia , Sil, biegła kowalka, potrafiąca z brzydkiej bryłki żelaza wykuć arcydzieło. Całą piątkę łączyła wspólna cecha, ich matki zmarły przy porodzie, jakby tragedia złączyła te dzieci.
Pewnej nocy, gdy udali się razem na polowanie, złamali wszystkie zakazy i udali się nad pobliskie jezioro, za co groziła śmierć. Grupa przykucnęła przy brzegu i zaczerpnęła wody. Wszystkich ogarnęła senność, padali jeden po drugim. Ostatnie co zobaczył Khagen był księżyc w pełni padający na jego twarz.
- Dziwne - pomyślał.- dałbym sobie wyrwać wszystkie pióra, że dzisiaj księżyc był w połowie.
A potem zasnął.
Słońce leniwie znikało za koronami drzew. Zbudził ich wrzask tłumu.
- Wyklęci !Spalić ich !
Z przerażeniem odkryli, że ich ciała zostały przywiązane do ogromnego stosu. Z tłumu wyszedł potężny krukon w szacie dostojnika i kapeluszem z pawim piórem.
- za naruszenie najważniejszej zasady, jaką jest zakaz poruszania się w pobliżu jeziora, za heretyczne znaki na waszych czołach, znaki księżyca, najwyższa rada skazuje was na śmierć przez spalenie.
Zaskoczeni przyjaciele spojrzeli na swoje twarze, dawnej czarne niczym węgiel, teraz poprzecinane białymi pasami. Zza pleców radnego wystąpił kruk z plonaca pochodnia. Pewnym ruchem rzucił ja na nasączone żywica drewno.
Płomienie zaczęły lizać stopy Sarabiana. Gdy dotarły i do Sil, niebo otworzyło się. Wszystko zalało oślepiające światło, coś spadło z wyrwy i uderzyło niczym grom w ziemie. Tłum zamilkł, gdy z krateru wyłonił się śnieżnobiały kruk, o piórach mieniących się niczym diamenty.
- Wy - szepnął, lecz głos był tak potężny, że dotarł do każdego niczym krzyk - Kim wy jesteście, że chcecie zabić moich potomków!? Potomków Wielkiego Ta! Głupcy! - machnął ręką i płomienie topiące skórę Sosty zniknęły, a razem z nimi rany dzieci. - Czy jesteście ślepi, czy nie zauważyliście białych piór, mojego symbolu na ich czołach?!
Przerażony tłum patrzył na to dziwne zjawisko, wstydząc się za swą głupotę.
- Taki występek musi zostać ukarany - głos Ta smagał ich niczym bicz - zamykam przed wami niebo, żaden Kenku nie wzleci już powyżej gór, nie poczuje chmur na swoich piórach.
- Odtąd wybrańcy, które próbowaliście zabić będą przewodniczyć klanom, a ich dzieci będą panami waszych dzieci. Powstańcie moi drodzy - zwrócił się do Khagena i jego przyjaciół. - Sprawcie, aby wasze rody żyły w dostatku.
ZAKOŃCZENIE
- Od tego wydarzenia minęły już setki lat, a pamiętamy je jakby było wczoraj - kończył Kruk. - Niech ludzie Agaroth poznają nasze, niedoceniane historię.
- Zapewniam cię, że tak się stanie - ostatnim ruchem ręki dokończyłem cydr.- A tym czasem bywaj przyjacielu, mam nadzieję, że kiedyś znów się spotkamy.
Wychodząc z prawie pustej już karczmy, popatrzyłem ostatni raz na ozdobne wnętrze i wyszedłem prosto w mroźne powietrze nocy.
Wdychając morską bryzę skrzywiłem się z obrzydzeniem. Po raz dziesiąty zastanawiałem się co robię w tym przytułku dla zwierząt, które sami mieszkańcy określają jako Asylion. Deski pod moimi stopami skrzypiały cicho, zakłócając wszechobecną ciszę. Łapczywe cienie rzucały się na moją szatę, starając się stłumić młode płomyki. Gdy otworzyłem lekko już spróchniałe drzwi karczmy, wszystkie płomienie świec zwróciły się w moją stronę.
- Zamknij te drzwi idioto - wysyczał jakiś Reptil.
Żwawym krokiem wszedłem do środka, rozejrzałem się po przyciemnionym pomieszczeniu i wybrałem pusty stolik w kącie. Usadowiłem się twarzą do drzwi i ruchem dłoni poprosiłem kelnerkę, by do mnie przyszła.
- Elficki cydr - rzuciłem - tylko nie z dna, nie lubię jak jest mętny.
Sącząc powoli trunek zobaczyłem wlepione we mnie ciekawskie oczy kruka o kształtach człowieka. Przechylił lekko głowę i nastroszył pióra. Skinąłem do niego głową by ten podszedł.
- Czytałem twój dziennik magu - powiedział na wstępie. - Dużo w nim historii o demonach, lecz ani jednej o mojej rasie, pozwól mi opowiedzieć naszą historię...
BIAŁY KRUK
W komnacie paliła się tylko jedna świeczka, przez otwarte okno nie wpadał ani jeden promyk światła. Zatęchłe powietrze z trudem dostawało się do płuc. Do sali wbiegł Kenku, rzucił się do stóp ukochanej.
- Wytrzymaj moja miła, już prawie koniec.
Położna krzątała się dookoła nie wiedząc co robić. Nigdy wcześniej nie widziała tak tragicznego porodu. Monstrualne dziecko dosłownie rozrywało matkę od środka. Wszędzie było pełno krwi i piór. Wszystko skończyło się po godzinie. Najdłuższej godzinie dla członków upadłego klanu. Dorosły Kenku przykrył swoją zimną żonę prześcieradłem, po czym wziął pisklę na ręce.
- Będziesz nosić imię Khagen, zrodzony przez śmierć.
Khagen dorastał w swoim klanie, od początku widać było, że nie jest taki jak wszyscy. Rozumieli go jedynie jego przyjaciele. Sarabian, wspaniały architekt, potrafiący dorównać w budowie gracji elfom i ogromie krasnoludów. Sosta, urodzona pielęgniarka, zawsze zjawiła się, gdy ktoś potrzebował pomocy. Malalten, dzięki jego umiejętności do pertraktacji klanu wciąż żyły w pokoju. I ostatnia , Sil, biegła kowalka, potrafiąca z brzydkiej bryłki żelaza wykuć arcydzieło. Całą piątkę łączyła wspólna cecha, ich matki zmarły przy porodzie, jakby tragedia złączyła te dzieci.
Pewnej nocy, gdy udali się razem na polowanie, złamali wszystkie zakazy i udali się nad pobliskie jezioro, za co groziła śmierć. Grupa przykucnęła przy brzegu i zaczerpnęła wody. Wszystkich ogarnęła senność, padali jeden po drugim. Ostatnie co zobaczył Khagen był księżyc w pełni padający na jego twarz.
- Dziwne - pomyślał.- dałbym sobie wyrwać wszystkie pióra, że dzisiaj księżyc był w połowie.
A potem zasnął.
Słońce leniwie znikało za koronami drzew. Zbudził ich wrzask tłumu.
- Wyklęci !Spalić ich !
Z przerażeniem odkryli, że ich ciała zostały przywiązane do ogromnego stosu. Z tłumu wyszedł potężny krukon w szacie dostojnika i kapeluszem z pawim piórem.
- za naruszenie najważniejszej zasady, jaką jest zakaz poruszania się w pobliżu jeziora, za heretyczne znaki na waszych czołach, znaki księżyca, najwyższa rada skazuje was na śmierć przez spalenie.
Zaskoczeni przyjaciele spojrzeli na swoje twarze, dawnej czarne niczym węgiel, teraz poprzecinane białymi pasami. Zza pleców radnego wystąpił kruk z plonaca pochodnia. Pewnym ruchem rzucił ja na nasączone żywica drewno.
Płomienie zaczęły lizać stopy Sarabiana. Gdy dotarły i do Sil, niebo otworzyło się. Wszystko zalało oślepiające światło, coś spadło z wyrwy i uderzyło niczym grom w ziemie. Tłum zamilkł, gdy z krateru wyłonił się śnieżnobiały kruk, o piórach mieniących się niczym diamenty.
- Wy - szepnął, lecz głos był tak potężny, że dotarł do każdego niczym krzyk - Kim wy jesteście, że chcecie zabić moich potomków!? Potomków Wielkiego Ta! Głupcy! - machnął ręką i płomienie topiące skórę Sosty zniknęły, a razem z nimi rany dzieci. - Czy jesteście ślepi, czy nie zauważyliście białych piór, mojego symbolu na ich czołach?!
Przerażony tłum patrzył na to dziwne zjawisko, wstydząc się za swą głupotę.
- Taki występek musi zostać ukarany - głos Ta smagał ich niczym bicz - zamykam przed wami niebo, żaden Kenku nie wzleci już powyżej gór, nie poczuje chmur na swoich piórach.
- Odtąd wybrańcy, które próbowaliście zabić będą przewodniczyć klanom, a ich dzieci będą panami waszych dzieci. Powstańcie moi drodzy - zwrócił się do Khagena i jego przyjaciół. - Sprawcie, aby wasze rody żyły w dostatku.
ZAKOŃCZENIE
- Od tego wydarzenia minęły już setki lat, a pamiętamy je jakby było wczoraj - kończył Kruk. - Niech ludzie Agaroth poznają nasze, niedoceniane historię.
- Zapewniam cię, że tak się stanie - ostatnim ruchem ręki dokończyłem cydr.- A tym czasem bywaj przyjacielu, mam nadzieję, że kiedyś znów się spotkamy.
Wychodząc z prawie pustej już karczmy, popatrzyłem ostatni raz na ozdobne wnętrze i wyszedłem prosto w mroźne powietrze nocy.
czwartek, 21 maja 2015
Dywizjon
„ Dywizjon 303”
Państwa rozgromiła niemiecka potęga,
Na Polsce widniała Hitlera pręga.
Po Anglię sięgnęła NAZI
ręka,
Luftwaffe wysłała, dla niebios udręka.
Wspaniali lotnicy, niczym rycerze,
Bronią swego kraju w krwawej ofierze.
Dla innych sekundy, dla nich godziny,
Walka o życie swoje, rodziny.
Nikt w nich nie wierzył, poddani próbie,
Oddani pod osąd zimnej rachubie.
Zabrzmiały rozkazy: „ Atak na wroga!”
Na ziemi wybuchła żelazna pożoga.
Balony nad Dover, pulchne niczym owce,
Wielu obcych zwiodły na manowce.
Zemsty dokonać, przegrani chcieli,
Liczbę wojsk Niemcom śmiercią przycięli.
Gdy kul zabraknie, zostanie wola.
W bitwie najważniejsza jej rola.
Żołnierz zawzięty wojnę zwycięża,
W armii chcą takiego męża
Lotnicy dla Hitlera solą w oku,
Na bazę ich napadł w amoku.
Dywizjon mężnie bronił swojego domu,
Nie pozwolił zniszczyć go nikomu.
Przybyły znikąd
niemieckie siły,
Dzieci w dokach łzy uroniły.
Na ratunek się spóźnili, przez błąd człowieka,
Odpłacili po stokroć,
krew na niebie przecieka.
Nawet najlepsi odnoszą rany,
Za wygrane został ukarany.
Na ziemi cierpienia, od ludzkiej pomocy,
Pogodę ducha odzyskał po strasznej nocy.
Nawet najlepsze oczy dają się oszukać,
Celów nowych racz poszukać.
W pułapkę nie jeden bystry trafił,
Tylko najlepszy wyjść z niej potrafił.
Niby ich wiele, jednak każda jest inna,
Klęski wroga jej zasłona winna.
Tylko prawi znajdą w niej schronienie
Dla przeciwnika to pewne zgubienie.
wtorek, 5 maja 2015
Du' raghald
(kolejne :) )
Narodziło się trzech boskich braci,
Jeden z nich moc zatraci.
Przy jego powstaniu umilkły Słońca,
Początek to był spokoju końca.
Straszne monstrum to było,
Twarz cztery oblicza kryło.
Rąk dwie pary co dumy strzegły,
Dusze niewinnych w cierpieniach poległy.
Poskromiła go Święta Rada,
Odbyła się wieczna narada.
Wygnali swego syna do Otchłani,
Przysiągł, że zostaną ukarani.
Stworzył on królestwo, swoją krainę,
Ogniem ją zalał, naprawił ruinę.
Armię z demonów stworzył, by bronić jej murów,
Przyjmował do swych szeregów upadłych królów.
Legenda głosi, że droga istnieje,
Jednak szansa na powodzenie maleje.
Wiele jest pułapek na twojej drodze,
Nie ufaj swym oczom, lecz stąpaj lekko na nodze.
Dla zgubionych nie ma już nadziei,
Dusze od ciała demon rozdzieli.
Służyć one będą Czartowi,
Nie sprzeciwią się Lordowi.
Stare pisma mówią o budowie Piekła,
Ponoć jakaś staruszka o warstwach rzekła.
Siedem ich skrywa ziemia przeklęta,
Na każdej z nich ciemność zaklęta.
Na ostatnim poziomie zamek stoi,
Pod wieżą od strażników się roi.
Czarcie lordy to ich brzemię,
Dawne starożytne plemię.
W pałacu król, na kościanym tronie,
W splecionej z dusz koronie.
Na mieczu runy, pieczęcie mroczne,
Pod komendą sługi żarłoczne.
Nawet Bogowie do Podziemi nie schodzą,
Swą mocą chochliki odgrodzą.
Lęki ich uzasadnione,
Du' raghald potępił światy stworzone.
Narodziło się trzech boskich braci,
Jeden z nich moc zatraci.
Przy jego powstaniu umilkły Słońca,
Początek to był spokoju końca.
Straszne monstrum to było,
Twarz cztery oblicza kryło.
Rąk dwie pary co dumy strzegły,
Dusze niewinnych w cierpieniach poległy.
Poskromiła go Święta Rada,
Odbyła się wieczna narada.
Wygnali swego syna do Otchłani,
Przysiągł, że zostaną ukarani.
Stworzył on królestwo, swoją krainę,
Ogniem ją zalał, naprawił ruinę.
Armię z demonów stworzył, by bronić jej murów,
Przyjmował do swych szeregów upadłych królów.
Legenda głosi, że droga istnieje,
Jednak szansa na powodzenie maleje.
Wiele jest pułapek na twojej drodze,
Nie ufaj swym oczom, lecz stąpaj lekko na nodze.
Dla zgubionych nie ma już nadziei,
Dusze od ciała demon rozdzieli.
Służyć one będą Czartowi,
Nie sprzeciwią się Lordowi.
Stare pisma mówią o budowie Piekła,
Ponoć jakaś staruszka o warstwach rzekła.
Siedem ich skrywa ziemia przeklęta,
Na każdej z nich ciemność zaklęta.
Na ostatnim poziomie zamek stoi,
Pod wieżą od strażników się roi.
Czarcie lordy to ich brzemię,
Dawne starożytne plemię.
W pałacu król, na kościanym tronie,
W splecionej z dusz koronie.
Na mieczu runy, pieczęcie mroczne,
Pod komendą sługi żarłoczne.
Nawet Bogowie do Podziemi nie schodzą,
Swą mocą chochliki odgrodzą.
Lęki ich uzasadnione,
Du' raghald potępił światy stworzone.
niedziela, 3 maja 2015
15. Bolesny upadek - Lód
Poprzez zamroczony umysł zdołał się przebić promyk świadomości.
_ Radze ci się szybko obudzić.
_ Co?
_ Jeżeli chcesz przeżyć, a sądzę, że chcesz, wróć do świata żywych.
Czułem jak z mojego ciała ulatniają się ostatnie strużki trucizny.
_ Mogę wiedzieć co ci strzeliło do głowy?! Następnym razem wymyśl coś innego niż krzywdzenie mnie.
_ To ja tu się staram, żeby nic ci się nie stało, a ty tak okazujesz wdzięczność!
_ Starasz się?! Ciągle tylko mnie obrażasz, ale próbujesz skrzywdzić! I jeszcze ta akcja z trucizną!
_ Gdyby nie ta "akcja" nie byłbyś teraz tutaj.
_ Nie rozumiem.
_ Kiedy indziej ci to wytłumaczę, najpierw skończmy tą chorą wieżę.
_ Jak uważasz, co tym razem na nasz czeka?
_ Sądząc po temperaturze zbliżamy się do sali Lodu.
_ Więc po co kazałeś mi się budzić w takim tempie? Przecież jestem na niego odporny.
_ ... Faktycznie. No ale cóż, przynajmniej sobie poćwiczysz latanie pomiędzy odłamkami.
Odruchowo zacząłem wyrównywać lot.
Gdy zbliżyłem się do poziomu z tarasu poleciało w moją stronę kilka zaklęć.
_ Nie wyglądają one zbyt groźnie, ledwie kilka sopelków.
_ Na tym polega sztuka Lodu, coś co wydaje się z pozoru nie szkodliwe zadaje największe rany.
Wnet zobaczyłem jak z kawałków lodu formuje się ogromna kula pokryta kolcami.
_ To nie koniec, najciekawsze przed nami.
Lodowa sfera napęczniała do olbrzymich rozmiarów, nagle zaczęła pękać, a ze szczelin wystrzeliwały cienkie, ostrze niczym brzytwa ostrza.
_ Coś w rodzaju dużej bomby?
_ Tak, to jest taka bomba, o której marzysz, żeby nie wybuchła.
_ A my będziemy się tylko patrzeć?
_ Oho, nie to ja będę się patrzył, ty masz unikać pocisków, a i uważaj na falę uderzeniową.
Kula pękła całkowicie, wszystko dookoła zasłoniła chmara ostrzy pędzących w moją stronę.
_ Czemu po prostu nie polecimy w dół?
_ Bo to ucieczka od problemów.
_ Nie rusza mnie to.
W ostatniej chwili zanurkowałem w dół, zostawiając daleko za sobą lodowe igły.
_ Radze ci się szybko obudzić.
_ Co?
_ Jeżeli chcesz przeżyć, a sądzę, że chcesz, wróć do świata żywych.
Czułem jak z mojego ciała ulatniają się ostatnie strużki trucizny.
_ Mogę wiedzieć co ci strzeliło do głowy?! Następnym razem wymyśl coś innego niż krzywdzenie mnie.
_ To ja tu się staram, żeby nic ci się nie stało, a ty tak okazujesz wdzięczność!
_ Starasz się?! Ciągle tylko mnie obrażasz, ale próbujesz skrzywdzić! I jeszcze ta akcja z trucizną!
_ Gdyby nie ta "akcja" nie byłbyś teraz tutaj.
_ Nie rozumiem.
_ Kiedy indziej ci to wytłumaczę, najpierw skończmy tą chorą wieżę.
_ Jak uważasz, co tym razem na nasz czeka?
_ Sądząc po temperaturze zbliżamy się do sali Lodu.
_ Więc po co kazałeś mi się budzić w takim tempie? Przecież jestem na niego odporny.
_ ... Faktycznie. No ale cóż, przynajmniej sobie poćwiczysz latanie pomiędzy odłamkami.
Odruchowo zacząłem wyrównywać lot.
Gdy zbliżyłem się do poziomu z tarasu poleciało w moją stronę kilka zaklęć.
_ Nie wyglądają one zbyt groźnie, ledwie kilka sopelków.
_ Na tym polega sztuka Lodu, coś co wydaje się z pozoru nie szkodliwe zadaje największe rany.
Wnet zobaczyłem jak z kawałków lodu formuje się ogromna kula pokryta kolcami.
_ To nie koniec, najciekawsze przed nami.
Lodowa sfera napęczniała do olbrzymich rozmiarów, nagle zaczęła pękać, a ze szczelin wystrzeliwały cienkie, ostrze niczym brzytwa ostrza.
_ Coś w rodzaju dużej bomby?
_ Tak, to jest taka bomba, o której marzysz, żeby nie wybuchła.
_ A my będziemy się tylko patrzeć?
_ Oho, nie to ja będę się patrzył, ty masz unikać pocisków, a i uważaj na falę uderzeniową.
Kula pękła całkowicie, wszystko dookoła zasłoniła chmara ostrzy pędzących w moją stronę.
_ Czemu po prostu nie polecimy w dół?
_ Bo to ucieczka od problemów.
_ Nie rusza mnie to.
W ostatniej chwili zanurkowałem w dół, zostawiając daleko za sobą lodowe igły.
Cyberprzemoc
(kolejne zamówienie, tym razem ze szkoły :) )
Korzystając z internetu, spodziewaj się wiele,
Zabawy dla duszy, ran na ciele.
Przemoc się kryje pod wieloma twarzami,
Internet dla ludzi oczami, uszami.
Znajdą się tacy, co krzywdzić potrafią,
Żerują na innych, na słabszych trafią.
Wyzywanie, straszenie to codzienne zajęcia,
Ofiary najczęściej nie mają pojęcia.
Bronić się musisz przed złoczyńcami,
Nie schylaj czoła przed głupcami.
Prywatność swoją broń niczym lew,
Obudzi się w tobie wolności zew.
Pamiętaj także, pokusa wielka,
Niech cię nigdy nie świerzbi ręka.
Nie czyń drugiemu co tobie nie miłe,
Staraj się w Sieci przeżyć przyjemne chwile.
Korzystając z internetu, spodziewaj się wiele,
Zabawy dla duszy, ran na ciele.
Przemoc się kryje pod wieloma twarzami,
Internet dla ludzi oczami, uszami.
Znajdą się tacy, co krzywdzić potrafią,
Żerują na innych, na słabszych trafią.
Wyzywanie, straszenie to codzienne zajęcia,
Ofiary najczęściej nie mają pojęcia.
Bronić się musisz przed złoczyńcami,
Nie schylaj czoła przed głupcami.
Prywatność swoją broń niczym lew,
Obudzi się w tobie wolności zew.
Pamiętaj także, pokusa wielka,
Niech cię nigdy nie świerzbi ręka.
Nie czyń drugiemu co tobie nie miłe,
Staraj się w Sieci przeżyć przyjemne chwile.
piątek, 24 kwietnia 2015
Łowcy
(kolejne zamówienie :D )
Cisi niczym cienie, skradają się w nocy,
Gdy ich spotkasz z nikąd pomocy.
Wizję miał Roark, przywódca ich stada.
Podjął się on nie lada wyzwania
Stworzył on grupę, Łowcami zwaną,
Dla wielu ludzi było to raną.
Znaleźli się tacy co zabić go chcieli,
Ciało swe tylko krwawo pocięli.
Zlecenia wszelakie chętnie przyjmował,
Złota dla swych ludzi nigdy nie żałował.
Pomagali mu wiernie, członkowie zakonu,
Nie żądał od nich nigdy pokłonu.
Zebrali się druidzi, uleczyli stare rany,
Lider znów uderzył w tarabany.
Gotowe są wojska, Łowcy skupieni.
Wrogowie strzały będą zgubieni.
Łuki napięte, groty wyrzeźbione,
Dusze od ciała zostały wybawione.
Rozeszły się pradawne głosy,
Skończyły swą drogę głodne losy.
Czas dla Argiena zakończył się na świecie,
Odszedł ich przyjaciel samotnie w lecie.
Spuściznę swoją dla pokoleń wskazał
Cierpnie po stracie Łowcom zmazał.
Z cienia powstali, w cień wrócili,
Opuścili znane ziemie, więzy stracili.
Pamiątką pozostała złamana strzała
I dawna niezbrukana chwała.
Cisi niczym cienie, skradają się w nocy,
Gdy ich spotkasz z nikąd pomocy.
Wizję miał Roark, przywódca ich stada.
Podjął się on nie lada wyzwania
Stworzył on grupę, Łowcami zwaną,
Dla wielu ludzi było to raną.
Znaleźli się tacy co zabić go chcieli,
Ciało swe tylko krwawo pocięli.
Zlecenia wszelakie chętnie przyjmował,
Złota dla swych ludzi nigdy nie żałował.
Pomagali mu wiernie, członkowie zakonu,
Nie żądał od nich nigdy pokłonu.
Zebrali się druidzi, uleczyli stare rany,
Lider znów uderzył w tarabany.
Gotowe są wojska, Łowcy skupieni.
Wrogowie strzały będą zgubieni.
Łuki napięte, groty wyrzeźbione,
Dusze od ciała zostały wybawione.
Rozeszły się pradawne głosy,
Skończyły swą drogę głodne losy.
Czas dla Argiena zakończył się na świecie,
Odszedł ich przyjaciel samotnie w lecie.
Spuściznę swoją dla pokoleń wskazał
Cierpnie po stracie Łowcom zmazał.
Z cienia powstali, w cień wrócili,
Opuścili znane ziemie, więzy stracili.
Pamiątką pozostała złamana strzała
I dawna niezbrukana chwała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)