WSTĘP
Wdychając morską bryzę skrzywiłem się z obrzydzeniem. Po raz dziesiąty zastanawiałem się co robię w tym przytułku dla zwierząt, które sami mieszkańcy określają jako Asylion. Deski pod moimi stopami skrzypiały cicho, zakłócając wszechobecną ciszę. Łapczywe cienie rzucały się na moją szatę, starając się stłumić młode płomyki. Gdy otworzyłem lekko już spróchniałe drzwi karczmy, wszystkie płomienie świec zwróciły się w moją stronę.
- Zamknij te drzwi idioto - wysyczał jakiś Reptil.
Żwawym krokiem wszedłem do środka, rozejrzałem się po przyciemnionym pomieszczeniu i wybrałem pusty stolik w kącie. Usadowiłem się twarzą do drzwi i ruchem dłoni poprosiłem kelnerkę, by do mnie przyszła.
- Elficki cydr - rzuciłem - tylko nie z dna, nie lubię jak jest mętny.
Sącząc powoli trunek zobaczyłem wlepione we mnie ciekawskie oczy kruka o kształtach człowieka. Przechylił lekko głowę i nastroszył pióra. Skinąłem do niego głową by ten podszedł.
- Czytałem twój dziennik magu - powiedział na wstępie. - Dużo w nim historii o demonach, lecz ani jednej o mojej rasie, pozwól mi opowiedzieć naszą historię...
BIAŁY KRUK
W komnacie paliła się tylko jedna świeczka, przez otwarte okno nie wpadał ani jeden promyk światła. Zatęchłe powietrze z trudem dostawało się do płuc. Do sali wbiegł Kenku, rzucił się do stóp ukochanej.
- Wytrzymaj moja miła, już prawie koniec.
Położna krzątała się dookoła nie wiedząc co robić. Nigdy wcześniej nie widziała tak tragicznego porodu. Monstrualne dziecko dosłownie rozrywało matkę od środka. Wszędzie było pełno krwi i piór. Wszystko skończyło się po godzinie. Najdłuższej godzinie dla członków upadłego klanu. Dorosły Kenku przykrył swoją zimną żonę prześcieradłem, po czym wziął pisklę na ręce.
- Będziesz nosić imię Khagen, zrodzony przez śmierć.
Khagen dorastał w swoim klanie, od początku widać było, że nie jest taki jak wszyscy. Rozumieli go jedynie jego przyjaciele. Sarabian, wspaniały architekt, potrafiący dorównać w budowie gracji elfom i ogromie krasnoludów. Sosta, urodzona pielęgniarka, zawsze zjawiła się, gdy ktoś potrzebował pomocy. Malalten, dzięki jego umiejętności do pertraktacji klanu wciąż żyły w pokoju. I ostatnia , Sil, biegła kowalka, potrafiąca z brzydkiej bryłki żelaza wykuć arcydzieło. Całą piątkę łączyła wspólna cecha, ich matki zmarły przy porodzie, jakby tragedia złączyła te dzieci.
Pewnej nocy, gdy udali się razem na polowanie, złamali wszystkie zakazy i udali się nad pobliskie jezioro, za co groziła śmierć. Grupa przykucnęła przy brzegu i zaczerpnęła wody. Wszystkich ogarnęła senność, padali jeden po drugim. Ostatnie co zobaczył Khagen był księżyc w pełni padający na jego twarz.
- Dziwne - pomyślał.- dałbym sobie wyrwać wszystkie pióra, że dzisiaj księżyc był w połowie.
A potem zasnął.
Słońce leniwie znikało za koronami drzew. Zbudził ich wrzask tłumu.
- Wyklęci !Spalić ich !
Z przerażeniem odkryli, że ich ciała zostały przywiązane do ogromnego stosu. Z tłumu wyszedł potężny krukon w szacie dostojnika i kapeluszem z pawim piórem.
- za naruszenie najważniejszej zasady, jaką jest zakaz poruszania się w pobliżu jeziora, za heretyczne znaki na waszych czołach, znaki księżyca, najwyższa rada skazuje was na śmierć przez spalenie.
Zaskoczeni przyjaciele spojrzeli na swoje twarze, dawnej czarne niczym węgiel, teraz poprzecinane białymi pasami. Zza pleców radnego wystąpił kruk z plonaca pochodnia. Pewnym ruchem rzucił ja na nasączone żywica drewno.
Płomienie zaczęły lizać stopy Sarabiana. Gdy dotarły i do Sil, niebo otworzyło się. Wszystko zalało oślepiające światło, coś spadło z wyrwy i uderzyło niczym grom w ziemie. Tłum zamilkł, gdy z krateru wyłonił się śnieżnobiały kruk, o piórach mieniących się niczym diamenty.
- Wy - szepnął, lecz głos był tak potężny, że dotarł do każdego niczym krzyk - Kim wy jesteście, że chcecie zabić moich potomków!? Potomków Wielkiego Ta! Głupcy! - machnął ręką i płomienie topiące skórę Sosty zniknęły, a razem z nimi rany dzieci. - Czy jesteście ślepi, czy nie zauważyliście białych piór, mojego symbolu na ich czołach?!
Przerażony tłum patrzył na to dziwne zjawisko, wstydząc się za swą głupotę.
- Taki występek musi zostać ukarany - głos Ta smagał ich niczym bicz - zamykam przed wami niebo, żaden Kenku nie wzleci już powyżej gór, nie poczuje chmur na swoich piórach.
- Odtąd wybrańcy, które próbowaliście zabić będą przewodniczyć klanom, a ich dzieci będą panami waszych dzieci. Powstańcie moi drodzy - zwrócił się do Khagena i jego przyjaciół. - Sprawcie, aby wasze rody żyły w dostatku.
ZAKOŃCZENIE
- Od tego wydarzenia minęły już setki lat, a pamiętamy je jakby było wczoraj - kończył Kruk. - Niech ludzie Agaroth poznają nasze, niedoceniane historię.
- Zapewniam cię, że tak się stanie - ostatnim ruchem ręki dokończyłem cydr.- A tym czasem bywaj przyjacielu, mam nadzieję, że kiedyś znów się spotkamy.
Wychodząc z prawie pustej już karczmy, popatrzyłem ostatni raz na ozdobne wnętrze i wyszedłem prosto w mroźne powietrze nocy.
Wdychając morską bryzę skrzywiłem się z obrzydzeniem. Po raz dziesiąty zastanawiałem się co robię w tym przytułku dla zwierząt, które sami mieszkańcy określają jako Asylion. Deski pod moimi stopami skrzypiały cicho, zakłócając wszechobecną ciszę. Łapczywe cienie rzucały się na moją szatę, starając się stłumić młode płomyki. Gdy otworzyłem lekko już spróchniałe drzwi karczmy, wszystkie płomienie świec zwróciły się w moją stronę.
- Zamknij te drzwi idioto - wysyczał jakiś Reptil.
Żwawym krokiem wszedłem do środka, rozejrzałem się po przyciemnionym pomieszczeniu i wybrałem pusty stolik w kącie. Usadowiłem się twarzą do drzwi i ruchem dłoni poprosiłem kelnerkę, by do mnie przyszła.
- Elficki cydr - rzuciłem - tylko nie z dna, nie lubię jak jest mętny.
Sącząc powoli trunek zobaczyłem wlepione we mnie ciekawskie oczy kruka o kształtach człowieka. Przechylił lekko głowę i nastroszył pióra. Skinąłem do niego głową by ten podszedł.
- Czytałem twój dziennik magu - powiedział na wstępie. - Dużo w nim historii o demonach, lecz ani jednej o mojej rasie, pozwól mi opowiedzieć naszą historię...
BIAŁY KRUK
W komnacie paliła się tylko jedna świeczka, przez otwarte okno nie wpadał ani jeden promyk światła. Zatęchłe powietrze z trudem dostawało się do płuc. Do sali wbiegł Kenku, rzucił się do stóp ukochanej.
- Wytrzymaj moja miła, już prawie koniec.
Położna krzątała się dookoła nie wiedząc co robić. Nigdy wcześniej nie widziała tak tragicznego porodu. Monstrualne dziecko dosłownie rozrywało matkę od środka. Wszędzie było pełno krwi i piór. Wszystko skończyło się po godzinie. Najdłuższej godzinie dla członków upadłego klanu. Dorosły Kenku przykrył swoją zimną żonę prześcieradłem, po czym wziął pisklę na ręce.
- Będziesz nosić imię Khagen, zrodzony przez śmierć.
Khagen dorastał w swoim klanie, od początku widać było, że nie jest taki jak wszyscy. Rozumieli go jedynie jego przyjaciele. Sarabian, wspaniały architekt, potrafiący dorównać w budowie gracji elfom i ogromie krasnoludów. Sosta, urodzona pielęgniarka, zawsze zjawiła się, gdy ktoś potrzebował pomocy. Malalten, dzięki jego umiejętności do pertraktacji klanu wciąż żyły w pokoju. I ostatnia , Sil, biegła kowalka, potrafiąca z brzydkiej bryłki żelaza wykuć arcydzieło. Całą piątkę łączyła wspólna cecha, ich matki zmarły przy porodzie, jakby tragedia złączyła te dzieci.
Pewnej nocy, gdy udali się razem na polowanie, złamali wszystkie zakazy i udali się nad pobliskie jezioro, za co groziła śmierć. Grupa przykucnęła przy brzegu i zaczerpnęła wody. Wszystkich ogarnęła senność, padali jeden po drugim. Ostatnie co zobaczył Khagen był księżyc w pełni padający na jego twarz.
- Dziwne - pomyślał.- dałbym sobie wyrwać wszystkie pióra, że dzisiaj księżyc był w połowie.
A potem zasnął.
Słońce leniwie znikało za koronami drzew. Zbudził ich wrzask tłumu.
- Wyklęci !Spalić ich !
Z przerażeniem odkryli, że ich ciała zostały przywiązane do ogromnego stosu. Z tłumu wyszedł potężny krukon w szacie dostojnika i kapeluszem z pawim piórem.
- za naruszenie najważniejszej zasady, jaką jest zakaz poruszania się w pobliżu jeziora, za heretyczne znaki na waszych czołach, znaki księżyca, najwyższa rada skazuje was na śmierć przez spalenie.
Zaskoczeni przyjaciele spojrzeli na swoje twarze, dawnej czarne niczym węgiel, teraz poprzecinane białymi pasami. Zza pleców radnego wystąpił kruk z plonaca pochodnia. Pewnym ruchem rzucił ja na nasączone żywica drewno.
Płomienie zaczęły lizać stopy Sarabiana. Gdy dotarły i do Sil, niebo otworzyło się. Wszystko zalało oślepiające światło, coś spadło z wyrwy i uderzyło niczym grom w ziemie. Tłum zamilkł, gdy z krateru wyłonił się śnieżnobiały kruk, o piórach mieniących się niczym diamenty.
- Wy - szepnął, lecz głos był tak potężny, że dotarł do każdego niczym krzyk - Kim wy jesteście, że chcecie zabić moich potomków!? Potomków Wielkiego Ta! Głupcy! - machnął ręką i płomienie topiące skórę Sosty zniknęły, a razem z nimi rany dzieci. - Czy jesteście ślepi, czy nie zauważyliście białych piór, mojego symbolu na ich czołach?!
Przerażony tłum patrzył na to dziwne zjawisko, wstydząc się za swą głupotę.
- Taki występek musi zostać ukarany - głos Ta smagał ich niczym bicz - zamykam przed wami niebo, żaden Kenku nie wzleci już powyżej gór, nie poczuje chmur na swoich piórach.
- Odtąd wybrańcy, które próbowaliście zabić będą przewodniczyć klanom, a ich dzieci będą panami waszych dzieci. Powstańcie moi drodzy - zwrócił się do Khagena i jego przyjaciół. - Sprawcie, aby wasze rody żyły w dostatku.
ZAKOŃCZENIE
- Od tego wydarzenia minęły już setki lat, a pamiętamy je jakby było wczoraj - kończył Kruk. - Niech ludzie Agaroth poznają nasze, niedoceniane historię.
- Zapewniam cię, że tak się stanie - ostatnim ruchem ręki dokończyłem cydr.- A tym czasem bywaj przyjacielu, mam nadzieję, że kiedyś znów się spotkamy.
Wychodząc z prawie pustej już karczmy, popatrzyłem ostatni raz na ozdobne wnętrze i wyszedłem prosto w mroźne powietrze nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz